poniedziałek, 13 maja 2013

Pożegnania

Na początek randomowe newsy z życia Luizy:
Pofarbowałam włosy i teraz znowu mam zielone. Tym razem nie miało tak być.
Skończyłam prototyp prezentacji maturalnej, teraz mam dwa dni na ćwiczenie. Mało...

A żeby było ciekawiej, napiszę o swoich przemyśleniach z tygodnia matur pisemnych, kiedy to nie miałam czasu pisać nic na blogaska, gdyż byłam zajęta wysypianiem się na egzaminy.
Zdaje mi się, że te przemyślenia przyszły do mnie w tramwaju, ewentualnie autobusie, ostatecznie pociągu. Ale to chyba był tramwaj.
Myślałam o Tristanie i Izoldzie, bo o nich czytałam, przypominając sobie lektury przed maturą z polskiego. Przeczytałam w bardzo skrótowym opracowaniu, że gdy Tristan umierał, jego żona powiedziała mu, że Izolda Złotowłosa nie przyszła się z nim pożegnać. Tristan umarł więc w samotności i rozpaczy, ponieważ przestał czekać na ukochaną, która przyszła wkrótce po tym, jak on wyzionął ducha.
Zaczęłam myśleć o tym, dlaczego tak ważne było dla Tristana i Izoldy, by pożegnać się przed śmiercią? Czy chodziło o to, by nie umierać samotnie? Jeśli tak, to dlaczego nie wystarczyłoby po prostu być razem, dlaczego musieli się żegnać?
Pomyślałam o tym, jak często ludzie żałują, że nie zdążyli pożegnać się z tymi, którzy odeszli przedwcześnie. Żałują, że czegoś nie powiedzieli, nie rozwiązali niepotrzebnych konfliktów, nie podziękowali, nie przeprosili. O co tu chodzi?
Przypomina mi to o mojej pieczątce, którą zrobiłam z gumki do ścierania, zainspirowana oczywiście Ze Frankiem.
Na pieczątce jest renifer i Słońce. Renifer jest wykonany tak, jak na bębnie lapońskiego szamana, natomiast Słońce przedstawiłam za pomocą krzyża słonecznego oraz swastyki, czyli typowymi symbolami "niebiańskiego ognia".
Pieczątka jest po to, żeby zakończyć pracę. Chodzi o to, żeby pożegnać się z czymś, co się zrobiło, nie próbować już tego ulepszać, już nic nie zmieniać. Zakończyć.
Nie zastanowiłam się wcześniej nad tym, dlaczego to kończenie jest takie ważne w innych dziedzinach życia, niż twórczość. Bo to rozumiem, chodzi o to, żeby być w stanie przejść od jednego projektu do następnego. Ale dlaczego ludzie chcą się żegnać z osobami, które odchodzą i których więcej się nie spotka? Dlaczego wyjeżdżając, niektórzy organizują huczne imprezy pożegnalne?
Przyszło mi do głowy, że przyczyna tego jest nieco inna niż w przypadku pieczątki. Przypomniałam sobie sytuacje, kiedy ktoś się żegnał ze mną czy z innymi, na przykład podczas kończenia któregoś etapu edukacji. Pamiętam zakończenie roku w trzeciej klasie gimnazjum, przepełnione beznadziejnymi sentymentami. Chciałam się stamtąd wydostać jak najszybciej, bez pożegnania, po prostu wyjść i nigdy więcej nie wrócić. O, to w sumie jest jak pieczątka - chciałam szybko i energicznie przybić pieczątkę, zamaszyście postawić parafkę, trzasnąć drzwiami i pójść sobie, nie oglądając się. Mieć to za sobą.
Pożegnanie to tylko przedłużanie końca, odwlekanie ostatecznego rozwiązania, chwytanie się ostatniej deski ratunku. Żegnamy się, kiedy tego nie chcemy. Całujemy się na do widzenia, bo chcemy się jeszcze zobaczyć. Jeśli wiemy, że spotkamy się następnego dnia, pożegnanie nie jest tak ważne, jeśli jednak możemy się już więcej nie zobaczyć, korzystamy z każdej dostępnej chwili razem pod pretekstem żegnania się.
Palacze mają ponoć tendencję do palenia kilkudziesięciu "ostatnich papierosów", gdy mają rzucić palenie. Żegnają się z nałogiem, bo chcą palić dalej i wyszukują sobie wymówek - pożegnanie to świetna wymówka.
Albo przechodzenie na dietę - odchudzam się od jutra, dzisiaj jeszcze pożegnam się z dotychczasowym trybem życia, pożegnam się z ciastkami i czekoladą. Od jutra, od jutra, nigdy.
O to chodzi. Jeśli się żegnam, to znaczy, że tego nie chcę. To znaczy, że lubię to, od czego odchodzę i wcale nie chcę z tym kończyć. To znaczy, że będę to wspominała z sentymentem i dlatego chcę mieć jak najwięcej wspomnień. To część mnie, dlatego chcę postawić na tym swoją pieczątkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz