środa, 29 maja 2013

Mazury

Jadę i nie biorę telefonu, nie ma mnie więc do niedzieli. Jeśli trzeba, można się skontaktować przez moją mamę lub Piotra :)

środa, 22 maja 2013

Tyle wygrać

20 punktów z polskiego, 30 z angielskiego. Nigdy wcześniej nie czułam się kujonem tak bardzo. Ja kujonem, dobry żart. OK, nigdy wcześniej nie czułam się szczęściarzem tak bardzo.
Haha, jestem najlepsza.
Dobra, dobra, poczekamy do wyników pisemnych...
Ale jestem dobrej myśli.

wtorek, 21 maja 2013

Wielki dzień

Nadszedł wielki dzień. Wypełniłam dziś mój długo wstrzymywany zamiar. Efektami pochwalę się wkrótce, w jak będzie się dało na nie patrzeć. Póki co, są zawinięte w folię.
W ogóle ostatnio moje życie jest wspaniałe: gram w Assassin's Creed, robię dywan, czytam Zbrodnię i karę (w samą porę), jeżdżę autobusem i śpię. Żyć, nie umierać. A, no i jeszcze piję kawę. Bardzo istotna część.
Jutro ostatecznie skończę z maturami i zacznę wakacje. Muszę przyznać, że liceum było jak do tej pory najlepszym z zakończonych już okresów mojego życia.
Miałam ochotę dzisiaj ugotować obiad, ale nie miałam z czego, a nie mogłam za bardzo pójść do sklepu, bo w Piasecznie przywitała mnie ulewa i zmusiła do prędkiego powrotu do domu. I tak przemokłam, a do tego musiałam zadowolić się płatkami na mleku.
Skoro już piszę nieskładne głupoty, to pochwalę się: z matury ustnej z polskiego dostałam 20 punktów i dowiedziałam się, że moja prezentacja była dojrzała i dobrze przygotowana. Yay! Jutro muszę zdobyć 30.

wtorek, 14 maja 2013

Syndrom sztokholmski

Żeby nie napracować się dzisiaj za dużo, po przećwiczeniu mniej więcej mojej prezentacji, która okazała się o wiele za długa, postanowiłam poczytać coś ciekawego w Internecie i padło na SMBC. Nie czytam tego regularnie, więc miałam sporo do klikania w strzałkę w lewo. I doklikałam się do tego komiksu:
Jako zakompleksiona niespokojna gimnazjalistka dużo żałowałam. Często myślałam o tym, że chciałabym cofnąć czas i oszczędzić sobie różnych drobnych upokorzeń, kiedy na przykład podałam przy wszystkich złą odpowiedź na lekcji lub powiedziałam coś głupiego przy kimś fajnym. W końcu doszłam do momentu, kiedy stwierdziłam, że nie warto żałować tego, co się wydarzyło, bo niczego nie zmienię, a w końcu bez tego wszystkiego nie byłabym tym, kim jestem teraz.
Ale może to właśnie nie jest rozsądne. Być może należy żałować, bo przecież żałowanie czegoś, co się stało, też mnie kształtuje. Jeśli nie przejmuję się głupotami, które dawniej popełniłam, mogę nigdy nie nauczyć się na błędach i robić to wszystko znowu i znowu, i znowu.
Teraz już nie całkiem pamiętam, co kiedyś spędzało mi sen z powiek. Nie zapamiętałam nawet emocji, które towarzyszyły mi w tych idiotycznych chwilach. Jest jednak jedna rzecz, którą jestem w stanie sobie przypomnieć i kiedy o tym myślę, nie potrafię nie żałować. Po chyba dziesięciu latach wciąż jest mi głupio.
Dochodzę do wniosku, że czasami nie da się nie żałować. I dobrze. Dzięki temu, jeśli pojawi się szansa, żeby naprawić swój wizerunek, będzie mi bardziej zależało na tym, żeby jednak zapamiętano mnie dobrze. Ewentualnie może to być motywacją, żeby wyprowadzić się z miasta i zacząć się rozwijać przez to, że będę z dala od tych ludzi. Tak czy inaczej to dobrze.
Mówiąc, że nie żałuję niczego, tylko to sobie wmawiam. Nieżałowanie też niekoniecznie musi być takie fajne i dobre. Też może zaszkodzić. Dlatego żałować i wybaczać sobie też trzeba z umiarem. Nie besztać się wiecznie za błędy sprzed lat, ale też nie twierdzić, że to było dobre.
To nie było dobre.
To było idiotyczne.
Borze zielony, chciałabym tego nigdy nie zrobić, tamtego nigdy nie powiedzieć.
Blargh.
Ale! w sumie ułożyło się korzystnie dla mnie. Jestem całkiem zadowolona ze swojego życia, może nawet dojdę wkrótce do etapu, w którym będę bardzo zadowolona.
Ach, aż zrobię sobie herbatę.

A moje włosy już nie są niebieskie. Czy tam zielone. Czy szare. Ciężko określić, jakie one wczoraj były. Teraz mam idiotycznie jasne włosy i jest mi z tym dobrze. I mogę już używać wsuwki. Yay, słodko.

Puszki, puszeczki

Czy widział ktoś gdzieś ostatnio tonik Schweppes? Odnoszę wrażenie, że zniknął z naszych sklepów, bo wszędzie są już tylko napchane chemikaliami inne toniki i porządni ludzie nie mają już z czym pić ginu.
Pojawiło się za to co innego, czego wcześniej w Polsce nie widziałam: ginger ale.
 Pierwszy raz piłam ginger ale na Węgrzech i był to napój Kinley. Pomyślałam, że chociaż tonik Kinley jest obleśny, to może to tajemnicze ginger ale będzie zdatne do picia i nie tak słodkie jak cola, którą dało się wówczas pić świeżo po wyjęciu z lodówki, ale po chwili trzymania jej w węgierskiej temperaturze robił się z niej rozgazowany obrzydliwy ulepek i niestety nie sprawdzała się dobrze w kwestii orzeźwiania.
Kto by pomyślał, ginger ale rzeczywiście było smaczne i piłam je codziennie do końca pobytu. Po powrocie do Polski trochę sobie o tym dziwactwie poczytałam i tak usłyszałam o Canada Dry.
Stwierdziłam, że to jest tak osom, że mogłoby nawet zastąpić Cherry Coke jako mój stały napój. Mogłoby, gdyby było szeroko dostępne w Polsce.
O ile dobrze kojarzę, Canada Dry było dostępne w złototarasowych Kuchniach Świata po jakieś pięć złotych za puszkę. Zdzierstwo, ale zdarzyło mi się to kupić. Smakuje jak niebo.
Później piłam Canada Dry kilka razy podczas LEAP w Norwegii i chyba właśnie z Norwegii pochodzi puszka, która stoi obecnie na półce mojego regału.
Tak, z Norwegii.
W Norwegii częstowałam tym moje koleżanki i powiedziały, że smakuje jak rozwodniony Sprite. Moja dusza płakała, tak jak wtedy, gdy usłyszałam, że cydr smakuje jak piwo (choć sama tak sądziłam przy pierwszym łyku).
A skoro już jestem przy hipsterskich napojach, to jest jeszcze jedna rzecz: Dr Pepper.
Dr Peppera zdarzało mi się kupować w kiosku na dworcu Zachodnim. W sumie już nie pamiętam, dlaczego kupiłam go po raz pierwszy, ale musiałam kojarzyć nazwę. Producent zadaje na puszce pytanie "Can you handle the taste?" i jest to uzasadnione, bo niektórzy nie są tego w stanie znieść.
Dr Pepper smakuje jak odsłodzona cola zmieszana z napojem energetyzującym i trochę jakoś tak jakby imbirowo.
A propos imbiru - ja za nim nie przepadam. Jako przyprawa ujdzie, ale cukierki imbirowe albo marynowane plasterki imbiru przyprawiają mnie o dreszcze, a z kolei ginger ale niesamowicie mi smakuje. W Kuchniach Świata, licząc na coś zbliżonego do ginger ale, kupiłam napój imbirowy. Nie byłam w stanie go wypić. Imbir jest ble.
I tak oto, w ramach unikania ćwiczenia prezentacji maturalnej, popełniłam chyba najmniej sensowny do tej pory wpis na tym blogu.

poniedziałek, 13 maja 2013

Pożegnania

Na początek randomowe newsy z życia Luizy:
Pofarbowałam włosy i teraz znowu mam zielone. Tym razem nie miało tak być.
Skończyłam prototyp prezentacji maturalnej, teraz mam dwa dni na ćwiczenie. Mało...

A żeby było ciekawiej, napiszę o swoich przemyśleniach z tygodnia matur pisemnych, kiedy to nie miałam czasu pisać nic na blogaska, gdyż byłam zajęta wysypianiem się na egzaminy.
Zdaje mi się, że te przemyślenia przyszły do mnie w tramwaju, ewentualnie autobusie, ostatecznie pociągu. Ale to chyba był tramwaj.
Myślałam o Tristanie i Izoldzie, bo o nich czytałam, przypominając sobie lektury przed maturą z polskiego. Przeczytałam w bardzo skrótowym opracowaniu, że gdy Tristan umierał, jego żona powiedziała mu, że Izolda Złotowłosa nie przyszła się z nim pożegnać. Tristan umarł więc w samotności i rozpaczy, ponieważ przestał czekać na ukochaną, która przyszła wkrótce po tym, jak on wyzionął ducha.
Zaczęłam myśleć o tym, dlaczego tak ważne było dla Tristana i Izoldy, by pożegnać się przed śmiercią? Czy chodziło o to, by nie umierać samotnie? Jeśli tak, to dlaczego nie wystarczyłoby po prostu być razem, dlaczego musieli się żegnać?
Pomyślałam o tym, jak często ludzie żałują, że nie zdążyli pożegnać się z tymi, którzy odeszli przedwcześnie. Żałują, że czegoś nie powiedzieli, nie rozwiązali niepotrzebnych konfliktów, nie podziękowali, nie przeprosili. O co tu chodzi?
Przypomina mi to o mojej pieczątce, którą zrobiłam z gumki do ścierania, zainspirowana oczywiście Ze Frankiem.
Na pieczątce jest renifer i Słońce. Renifer jest wykonany tak, jak na bębnie lapońskiego szamana, natomiast Słońce przedstawiłam za pomocą krzyża słonecznego oraz swastyki, czyli typowymi symbolami "niebiańskiego ognia".
Pieczątka jest po to, żeby zakończyć pracę. Chodzi o to, żeby pożegnać się z czymś, co się zrobiło, nie próbować już tego ulepszać, już nic nie zmieniać. Zakończyć.
Nie zastanowiłam się wcześniej nad tym, dlaczego to kończenie jest takie ważne w innych dziedzinach życia, niż twórczość. Bo to rozumiem, chodzi o to, żeby być w stanie przejść od jednego projektu do następnego. Ale dlaczego ludzie chcą się żegnać z osobami, które odchodzą i których więcej się nie spotka? Dlaczego wyjeżdżając, niektórzy organizują huczne imprezy pożegnalne?
Przyszło mi do głowy, że przyczyna tego jest nieco inna niż w przypadku pieczątki. Przypomniałam sobie sytuacje, kiedy ktoś się żegnał ze mną czy z innymi, na przykład podczas kończenia któregoś etapu edukacji. Pamiętam zakończenie roku w trzeciej klasie gimnazjum, przepełnione beznadziejnymi sentymentami. Chciałam się stamtąd wydostać jak najszybciej, bez pożegnania, po prostu wyjść i nigdy więcej nie wrócić. O, to w sumie jest jak pieczątka - chciałam szybko i energicznie przybić pieczątkę, zamaszyście postawić parafkę, trzasnąć drzwiami i pójść sobie, nie oglądając się. Mieć to za sobą.
Pożegnanie to tylko przedłużanie końca, odwlekanie ostatecznego rozwiązania, chwytanie się ostatniej deski ratunku. Żegnamy się, kiedy tego nie chcemy. Całujemy się na do widzenia, bo chcemy się jeszcze zobaczyć. Jeśli wiemy, że spotkamy się następnego dnia, pożegnanie nie jest tak ważne, jeśli jednak możemy się już więcej nie zobaczyć, korzystamy z każdej dostępnej chwili razem pod pretekstem żegnania się.
Palacze mają ponoć tendencję do palenia kilkudziesięciu "ostatnich papierosów", gdy mają rzucić palenie. Żegnają się z nałogiem, bo chcą palić dalej i wyszukują sobie wymówek - pożegnanie to świetna wymówka.
Albo przechodzenie na dietę - odchudzam się od jutra, dzisiaj jeszcze pożegnam się z dotychczasowym trybem życia, pożegnam się z ciastkami i czekoladą. Od jutra, od jutra, nigdy.
O to chodzi. Jeśli się żegnam, to znaczy, że tego nie chcę. To znaczy, że lubię to, od czego odchodzę i wcale nie chcę z tym kończyć. To znaczy, że będę to wspominała z sentymentem i dlatego chcę mieć jak najwięcej wspomnień. To część mnie, dlatego chcę postawić na tym swoją pieczątkę.

niedziela, 12 maja 2013

Sprzątanie część druga

Z pomocą mamy posprzątałam dziś pokój.
No dobra, skłamałam. Naprawdę wyglądało to tak, że ja leżałam w łóżku, a mama sprzątała i ja tylko mówiłam, co jest do śmieci i co gdzie odłożyć.
Do tego mam nowy regał skręcony dzięki współpracy z Piotrem - ale sama też bym sobie poradziła, bo jestem silną i niezależną kobietą! - więc w końcu będę miała trochę więcej miejsca na moje książki. Poza tym zwalnia się miejsce dzięki temu, że skończyłam już szkołę i nie potrzebuję podręczników. Zachowałam jednak książki do niemieckiego. Zamierzam się uczyć, a następnie sprzedać ostatniemu pokoleniu, które może z tej książki skorzystać. 
W końcu obejrzałam kilka odcinków Latającego Cyrku Monty Pythona (pozdrawiam właściciela płyt :)).
A, swoją drogą, czy ktoś z czytelników zna się na teorii literatury? Jak nazywa się zabieg literacki, nadający podniosły charakter, polegający na układaniu obok siebie wyrazów zaczynających się na tę samą literę, np. w tym zdaniu: "Oft Scyld Scefing sceaþena þreatum, monegum mægþum, meodosetla ofteah, egsode eorlas." Czy to w ogóle jakoś się nazywa?
Zaczęłam przygotowywać prezentację maturalną na czwartek. W samą porę. Póki co wychodzi mi dużo gadania, ale nie weszłam jeszcze w fazę testów. Jeszcze nawet nie wyszłam z fazy przygotowywania.
W każdym razie, zdawać by się mogło, że mam dziś dość pracowity dzień. Sprzątanie, meblozakupy, skręcanie regału, pisanie prezentacji, Monty Python... Jakimś cudem znalazłam jednak czas na oglądanie Torchwood.

Uwaga, drogi czytelniku. Jeśli przyjdzie Ci kiedyś do głowy oglądać Torchwood - nie rób tego. Naprawdę. Zrób to światu i sobie samemu. Naprawdę, to kiepski pomysł. Ten serial jest beznadziejny. Lepiej obejrzyj Supernatural. Meh, już lepiej obejrzyj Pretty Little Liars. Albo nic nie oglądaj, tylko zrób coś sensownego ze swoim życiem.
A właśnie, dzisiaj, gdy pisałam prezentację maturalną, przypomniał mi się rap Ze Franka z An Invocation for Beginning: "Let me not hit up my Facebook like it's a crack pipe. Keep the browser closed!" Dzięki temu udało mi się pisać tak długo, aż przyszedł mój gość i nie dawałam za bardzo rozpraszać się Internetowi. Tylko trochę Torchwood, ale to inna historia.
Dziś był dobry dzień. Zaczęłam go leniwie, ale dociągnęłam do końca całkiem pozytywnego wieczora. Jest dobrze i jutro też będzie. Może nawet lepiej.
Dobranoc, blogasku.

środa, 1 maja 2013

Anatomia według Luizy: Czoło

Co myślą ludzie, kiedy patrzą na innych ludzi? Czy widzą różnorodność kolorów oczu i monotonię kolorów włosów? Różnice w sylwetkach? Różne kształty nosów?
Co widzi Luiza, gdy patrzy na osobniki własnego gatunku? Cóż, Luiza widzi czoło.
Czoło to taka ludzka część ciała. Inne zwierzęta raczej go nie mają.

Oto czaszka kota. Jak widać, kot nie ma czoła.

Wiadomo, o co chodzi. Rozwój mózgu, rozrosły się płaty czołowe, zrobiło się czoło. Ale czy to nie jest w swoim efekcie fascynujące?
Przyjrzyjmy się więc czaszkom i czołom człekokształtnych.


Oto czaszka neandertalczyka. Jak widać, neandertalczyk miał kawałeczek czoła.  

Jak nietrudno zauważyć, czoło jest istotną częścią twarzy, jeśli chodzi o mimikę i wyrażanie emocji, co szczególnie widać u starszych osób, które dużo się w życiu dziwiły. Robią im się zmarszczki i już zawsze wyglądają na zdziwionych.

Oto czaszka szympansa.
Oto szympans.
Szympans na zdjęciu powyżej robi minę. Marszczy mu się buzia i można zobaczyć możliwości mimicznego wyrażania emocji przez zwierzę inne niż człowiek. Można się kłócić, czy szympans ma czoło. Ja myślę, że ma, bo na zdjęciu widać zmarszczki nad brwiami. Widać więc, że czoło szympansa jest bardzo małe, ale jest.

Oto czaszka goryla.
Oto małe gorylątko.
Goryle raczej nie mają czoła. Gorylątko też robi minkę i trochę widać zmarszczki, ale technicznie rzecz biorąc, to zaraz nad łukiem brwiowym rosną mu włosy, więc ciężko stwierdzić, żeby miał czoło. Gorylątko jest za to nieopisanie śliczne.

Oto czaszka orangutana.
Oto pan orangutan.
Pan orangutan dużo się w życiu martwił* i od tego martwienia się zrobiły mu się zmarszczki. Pan orangutan jest atrakcyjnym samcem, bo jego twarz wygląda jak talerz. Co kto lubi, no nie?
Orangutany to moje ulubione gatunki. Są takie piękne. Strasznie straszne, kiedy się zdenerwują, no i samcom orangutanów zdarza się gwałcić ludzkie kobiety, no ale dopóki nie podchodzi się blisko... W każdym razie, orangutany są biedne, bo źli Azjaci zabijają orangutańskie mamusie, porywają małe orangutanki, trzymają je jako zwierzątka domowe, póki są małe i słodkie, a potem, jak podrosną, zabijają je albo porzucają i orangutany nie wiedzą jak żyć i też giną. Dlatego jednym z moich planów życiowych był wyjazd na Borneo, gdzie ratowałabym orangutany, ale zmieniłam zdanie, bo nie pójdę na weterynarię. Może kiedyś. Ale orangutany i tak dobrze byłoby wspierać.
Kochajmy orangutany.

*Dobry żart: "skoro martwi się nie żywią, to czemu żywi się martwią?" Całkiem sensowne jest także, że jeśli martwi zaczną się żywić, to żywi powinni się martwić.