czwartek, 24 stycznia 2013

O książkach i muzyce

...czyli rozrywce, która wyrosła na gruzach upadłej sztuki. No i o sztuce też.
W szkole podstawowej i na początku gimnazjum przeczytałam połowę książek z działu dla dzieci i młodzieży w siedleckiej Bibliotece Miejskiej. Zawsze byłam dość wybredna przy wyborze książek. Poszukiwałam odpowiedniego ducha, który objawiał się w tytule, okładce, a także nazwisku autora. Niektóre książki mówiły do mnie, przyciągały swoją literacką siłą, która wynikała z istnienia treści, a nie jej znajomości. Tajemniczo.
Niektórych książek z pewnością nie przeczytam nigdy - a ja staram się nie mówić nic na pewno o przyszłości. Nigdy nie przeczytam "Opowieści z Narnii", "Cyklu Dziedzictwo" i paru innych znanych i lubianych książek.
Odrzucają mnie książki, które mają czarne okładki z realistycznymi (mniej lub bardziej) postaciami lub obiektami, jak te z sagi "Zmierzch" czy mój nieszczęsny "Lasher" - to akurat jest logiczne, bo książki z takimi okładkami często rzeczywiście są beznadziejne. Odrzucają mnie wydania brytyjskie, jak mój nieszczęsny "Lasher" (brzydcy ludzie to i brzydkie książki). Odrzucają mnie książki na tym obleśnym śmierdzącym grubym papierze, jak te brytyjskie (i mój nieszczęsny "Lasher").
Pewne poglądy Howarda Phillipsa Lovecrafta są trudne do zrozumienia, na przykład to, że był taki dumny ze swoich (domniemanych) angielskich korzeni.
Nienawidzę anglojęzycznej pisowni dialogów, bo jest znacznie mniej czytelna od naszej polskiej.
Nie znoszę tego, że niektórzy autorzy nie potrafią zastępować używanych słów i wyrażeń. Nie czytałam "Pięćdziesięciu twarzy Greya", ale znalazłam recenzję, której autorka napisała "...Christian Grey jest niczym wampir z Cullenów – tak przystojny, że brakuje przymiotników do opisu tej urody (w związku z czym autorka, wzorem Meyer, używa ciągle tych samych)". Ponadto, podobno w książce wszystko, co dotyczy Greya, jest szare i jedyne słowo, które określa barwy to "szary" (powołuję się na słowa znajomej, która czytała to w oryginale), a tymczasem... Przykład z czytanych przeze mnie książek: Krzysztof Michalski, "Płomień wieczności". Autor nie zna chyba słowa "który", a na pewno nie zdaje sobie sprawy z ogromu potencjału tego zaimka. "Jest jak koło, co toczy się...", "podmiotu co wkłada wartości do świata..." Co? Co? Cooooo...? Swoją drogą - "Płomień wieczności" to bełkot, na który lepiej nie tracić czasu.
Jeśli chodzi o muzykę, to raczej nie oceniam po nazwie zespołu i okładkach płyt, ale też zazwyczaj miewam przeczucia. Ot, szukam sobie czegoś nowego na last.fm. Zaglądam sobie w "Polecane", zespoły podobne do tych, których słucham - przynajmniej pod względem tagów, którymi je określono. Usunęłam już większość napuszonego epickiego metalu, ale zostały zespoły folk/ethereal/mediaeval/gothic. Większość z nich to ugrupowania, na czele których stoją plastikowe baby wyjące grafomańskie wiersze do oklepanych melodii. Jedyna plastikowa baba, jaką jestem w stanie znieść, to Binder Laura z Dalriady, ale ona przynajmniej nie wyje. I omójborze, Inkubus Sukkubus niech zginie, sczeźnie, przepadnie. Kicz do kwadratu, dno. Mimo szczytnej idei... nie, nie, nie.
Ale nie zawsze musi być źle.
Niedawno przeczytałam "Dżumę" i byłam zachwycona tą książką - wciągnęła mnie trikiem nieznanego narratora z tymi zdawkowymi informacjami na jego temat rozsianych w całej powieści. Wcześniej rozpływałam się nad "Zbrodnią i karą", a jeszcze wcześniej - nad "Lalką". Było "Wesele", był "Zew Cthulhu", było kilka innych, beletrystycznych czy naukowych książek.
A dzisiaj dostałam górę książek. Muszę się zaopiekować zawartą w nich wiedzą przynajmniej do rozszerzonej matury z polskiego. Między innymi, choć z początku zastanawiałam się na co to, po co to, mam teraz książkę pod tytułem "Słownik myśli filozoficznej".
Można założyć, że nie zachodzą zjawiska poza tymi potwierdzonymi naukowo i że nie ma bytów poza tymi, których istnienie dopuszcza nauka. Byłoby to zbyt duże uproszczenie, bo jeszcze nie wszystko zostało odkryte, na szczęście, ale wiadomo, o co chodzi. Nie ma nic ponad rozum.
W moim sercu pika
Chemia i fizyka.
Jak napisał wielki poeta, można to potraktować bardziej dosłownie. Wiadomo, o co chodzi.
Po co wtedy jest filozofia? Aby wiedzieć, jak postępować z innymi ludźmi? Od tego jest prawo. Żeby poznać siebie? Od tego jest psychologia i neurologia. Żeby znaleźć szczęście? Wystarczy zaspokoić potrzeby ciała i umysłu.
Ale to nie wystarczy i okazuje się, że jednak istnieje psyche, a pneuma to coś więcej, niż po prostu powietrze. I jest więcej, niż połączenia neuronów. Wtedy przyda się trochę filozofii. A jeśli chce się jakąś filozofię przyjąć, dobrze byłoby wiedzieć, co już jest. Warto poznać system, żeby móc go do siebie dopasować. Polecam zacząć właśnie od "Słownika...". Dlaczego? Co jest takiego niezwykłego w tej książce?
Uczy, to przede wszystkim. Przeczytałam na razie tylko o kilku filozofach przedsokratejskich, ale już jestem zachwycona tym, jak "Słownik..." pomaga zrozumieć. To nie jest tylko suchy spis poglądów myślicieli, to lekcja zadawania pytań. I tak, przy artykule o pitagorejczykach jest cytat:
"Co jest najlepsze? Szczęście".
"Co jest najpotężniejsze? Wiedza".
"Co jest najmądrzejsze? Liczba".
"Co jest najpiękniejsze? Harmonia".
A pod cytatem polecenie:
Przy każdym z powyższych czterech twierdzeń pitagorejczyków, składających się z pytania i krótkiej odpowiedzi, postaw jeszcze jedno pytanie - "dlaczego?" i znajdź w ten sposób uzasadnienie (możliwie jak najkrótsze) dla tych twierdzeń.
I widzę, że ta książka uczy mnie myśleć. Nie ulega wątpliwości, że warto pytać "dlaczego?", a jednak nie zawsze się o tym pamięta. A jeśli nie pyta się "dlaczego?" i po prostu żyje wedle istniejących reguł, to życie nie ma sensu, bo świat nie służy jednostkom i albo żyje się w zgodzie z normami, albo w zgodzie ze sobą. Tylko że to drugie jest dużo trudniejsze i do pomocy potrzebna jest filozofia.
Muszę popracować nad zakończeniami.
Dziś jest chaotycznie, ale inaczej niż wcześniej, bo nie ogarniam, musiałam po prostu coś napisać dla rozruszania mózgu. Powinnam wyjechać w dzicz i walczyć o przetrwanie, to umysł mi się zresetuje. A może mogę jakoś inaczej sobie to wszystko uporządkować?
Z tego miejsca chciałabym pozdrowić mojego najcudowniejszego fana: Wojciecha. Czytaj, hon', czytaj te moje głupoty.
I na koniec słowo dla Janka: warto było mnie dzisiaj motywować? Może jednak należałoby zaczekać, aż mój mózg będzie pracował?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz