poniedziałek, 14 stycznia 2013

Fińska kawiarnia


Taki tam renifer skubiący trawę tuż przy drodze, turystyczne zdjęcie zrobione z samochodu.


Pierwszy raz byłam w Finlandii ponad półtora roku temu, w czerwcu 2011. Wybrałam się z moją mamą na road trip. W ciągu czterech dni przejechałyśmy z Siedlec do Inari (nocując kolejno w Suwałkach, Talinie oraz Oulu), tam spędziłyśmy chyba dwie lub trzy noce, następnie dwie noce w Helsinkach, potem nocowałyśmy chyba gdzieś na Łotwie i następnego dnia byłyśmy w Piasecznie. Dzień później wyjechałam do Zwardonia po raz pierwszy (o, znowu osobna historia).
Benzyna była najtańsza na Łotwie (albo w Estonii... ale chyba na Łotwie). Największą średnią prędkość i najmniejsze spalanie osiągnęłyśmy w Finlandii, co chyba nie dziwi. W Finlandii zobaczyłyśmy też cuda, jakich Polska nie zna i tam pomyślałam, że cywilizacja wcale nie musi być zła - wystarczy, że gęstość zaludnienia wynosi 16 osób/km², a lesistość - ok. 80% (w Polsce: 123,25 osób/km², 29,2%).
Poza tym, Finowie mają dużo naprawdę dziwnych zwyczajów. Nie przekraczają dozwolonej prędkości i nie kradną. Ludzie jadący 80 km/h na autostradzie i rowery stojące nieprzypięte do niczego. Kiedy pierwszy raz pojechałam do Pragi, straciłam telefon w ciągu kilku godzin.
No i te kawiarnie. Prawdopodobnie pierwsze słowo, którego nauczyłam się wówczas w Finlandii, to właśnie kahvila. Jak wygląda fińska kawiarnia? Albo raczej - jak wygląda kupowanie w fińskiej kawiarni?
Najpierw należy wziąć tackę, taką jak dają w fast foodach. First things first - zaczynamy od kawy. Kawa jest zawsze i wszędzie, kawa to podstawowe dobro Finów; kawa, Internet i Muminki są w Finlandii wszędzie. Kubek kawy kosztuje maksymalnie 2 euro, przeważnie mniej. Na ogół nalewa się ją z ekspresu, ale niestety czasami są automaty. Brr, automaty. Nie, nie, kawa z ekspresu ma być. Dla turystów i tych, którzy wypili już pięć kaw, choć jest dopiero południe, jest też herbata.
Kiedy już mamy to, co najważniejsze, musimy wziąć talerzyk i sztućce. Wybieramy spośród kanapek, przekąsek, ciast, ciastek, batoników i czekolad to, na co mamy ochotę. Przy tym wszystkim nie zastanawiamy się długo i nie robimy zamieszania. Przesuwamy się wzdłuż kontuaru płynnie i żwawo, żeby nie powstał zastój i omójborze! kolejka.
Kiedy na talerzykach na naszej tacce mamy już wszystko i nie zamawiamy czegoś szczególnie ciepłego: frytek lub reniferoburgerów; idziemy do kasy, mówimy "moi" i przekazujemy sympatycznej obsłudze pieniądze. Nie gadamy z nimi, o nic ich nie prosimy i nie zawracamy głowy. Nie chodzi o to, że wtedy przestaną być sympatyczni, a o to, że są zbyt uprzejmi i przyjaźni, żeby wypadało stwarzać im problem. Poza tym to może mój pech, ale młodzi ludzie jakoś rzadko tam mówili po angielsku.
Drugi i jak dotąd ostatni raz byłam w Finlandii we wrześniu 2011. Moja gospodyni zabrała mnie wtedy do tej kawiarni. Zakładka "Historiaa" zawiera tylko zdjęcie, więc nie mogłam się upewnić, ale według mojej hostki, ta kawiarnia została założona przez polską imigrantkę, stąd dość niezwykły jak na fińskie standardy wystrój - rzeczywiście, czułam się tam trochę jak w mieszkaniu mojej prababci przez te szklanki w tych wihajstrach, "koszyczkach" z uchwytami à la wczesny PRL. W tej kawiarni pojawił się dodatkowo stojący na środku stół uginający się pod ciężarem przeróżnych ciast, ale zasada ta sama, co w przydrożnych bistrach, hotelowych barach i kawiarniach w muzeach - tacka, talerzyki, kawa z ekspresu i sam sobie, kliencie, nakładaj, my tylko bierzemy pieniądze.
Ta specyficzna organizacja kawiarni, dla Polaka raczej egzotyczna, zainspirowała mnie do podjęcia drogi życiowej nieco innej niż ta związana z karierą striptizerki. A przypomniałam sobie o tym, wracając w czwartek do domu z estońskim cydrem w torebce - przeszłam obok butiku w tym dziwnym budynku, który być może był ładny, kiedy go wybudowano, a teraz jest obwieszony kablami. Pomyślałam sobie, że to za małe pomieszczenie, żeby urządzić tam taką kawiarnię, jakiej bym chciała, fińską kawiarnię, w której będę sobie stała przy kasie z zachęcającym, lecz nie nagabującym uśmiechem, a ludzie będą nieśmiało wybierać pieczone przeze mnie w nocy ciasta, zdezorientowani jak ci, którzy zamawiają kanapki w Subwayu po raz pierwszy.
Jeśli będziesz kiedyś przechodzić przy jakimś starym budynku usługowo-mieszkalnym i zobaczysz białą ścianę z jasną witryną, a na niej błękitny napis "Kawiarnia fińska", to znaczy, że zrealizowałam jedno z moich dzikich fantazji - więc zapraszam serdecznie do środka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz