niedziela, 13 stycznia 2013

Let's start this shit up!


Przejście z zera do jedynki jest trudne. Często docieranie do pierwszego checkpointu jest jak dążenie do asymptoty. No, przynajmniej dla mnie. Ze Frank potrafi zacząć od mówienia o zaczynaniu, ale dla mnie najlepszym sposobem byłoby chyba... po prostu zacząć.
A zaczęło się pewnej myśli trzy dni temu. W sklepie przy moim osiedlu pojawił się sympatyczny estoński cydr, więc wyszłam na zakupy. Nie całkiem wiem po co, ale zanim kupiłam cydr, poszłam do sklepu papierniczego. Dość często idę tam, gdzie zaniosą mnie nogi bez zastanawiania się nad celem. Chyba weszłam tam, bo było otwarte.
Hałas i "tłum" (pięć osób - to bardzo mały sklep) przytłoczyły mnie i chciałam właściwie olać to wszystko i w spokoju oglądać ołówki, ale przeszkodziła mi w tym sprzedawczyni - osoba, która wychodzi z niesłusznego i właściwie to absurdalnego założenia, że ludzie wiedzą, czego chcą. Kto wchodzi do sklepu i wie, czego chce? Na pewno nie ja. Pod presją jasnego światła, ciasnoty i krzyku sprzedawczyni: "SŁUCHAAAM?!", poprosiłam o szkicownik. Dostałam szkicownik, zapłaciłam za niego i uciekłam.
Potem kupiłam cydr i przeszłam obok nowo otwartego butiku, ale to są dwa osobne tematy. Wciąż miałam w torebce szkicownik.
I przyszłam z nim do domu, schowałam się w pokoju, znalazłam jakiś ołówek i temperówkę i zaczęłam rysować. Nie, nie umiem rysować, tylko miałam na to ochotę. Szczególnie, że zaczęłam pisać coś fabularnego (czego nigdy nie skończę, ale i tak piszę) i napisałam tam o długich włosach związanych w wysoki kucyk, bo kiedy miałam długie włosy, często wiązałam je w wysoki kucyk z jednego specyficznego względu. Panie i panowie, Kozue Mukai:
Uwielbiam ją. To moja ulubiona postać fikcyjna ever. Często zwracam dużą uwagę na postaci drugoplanowe i zastanawiam się, czy to dlatego, że polubiłam Kozue, czy też polubiłam Kozue, bo skupiam się na postaciach drugoplanowych, czy może skupiam się na postaciach drugoplanowych, bo one zostały stworzone, żeby się na nich skupiać?
Archetypy odgrywają u mnie bardzo ważną rolę i często zauważam, że chociaż lubię zmiany, to zazwyczaj trzymam się wciąż tej samej konwencji i jeśli zostanie wprowadzona zbyt duża zmiana, odczuwam w związku z nią dyskomfort. Przez to wierzę w przeznaczenie. Wierzę, że dążę podświadomie do określonego ideału, dlatego mój gust nieszczególnie się zmienia i czuję, że wiele odziedziczyłam po Luizie - gimnazjalistce.
Nie czytam już mangi ani nie oglądam anime - szczęśliwie, mam to już za sobą - ale mój adres e-mail "mukai.kozue" funkcjonował długo. Już go zmieniłam i używam, dla odmiany, swojego prawdziwego nazwiska. Stwierdziłam, poniekąd pod wpływem zmian na YouTube i poniekąd pod wpływem pewnych ludzi działających w Internecie, że anonimowość jest niepotrzebna i w ogóle nie służy. Chyba że wysyła się komuś bombę w paczce, wtedy anonimowość może się przydać.
Jeśli ukrywam się pod pseudonimem, kiedy coś tworzę - choćby piszę komentarz, to właściwie zrzucam z siebie odpowiedzialność. Nie muszę czuć się skrytykowana, kiedy ktoś podważa wyrażoną w moim komentarzu opinię. W końcu krytyka nie jest wymierzona we mnie, tylko w *tuwstawnick*.
To jest moment na rozgrzewkę wokalną stosowaną w moim gimnazjum, zanim ja tam poszłam, a przynajmniej tak mi się wydaje, tak ktoś kiedyś mówił, może nagram ją i wrzucę gdzieś dźwięk, ale póki co musi wystarczyć jej treść: "Na co to, po co to, na co to, po co to, na co to, po co to jest?"
A skoro już jestem na facebooku z moim prawdziwym nazwiskiem (co tam, że mój username to "turmion.katilo", chociaż nawet nie słucham już Turmion Kätilöt. Hmm... co mówiłam, że niby ich nie słucham? Wciąż ubolewam nad zdjęciem fanowskiej strony zespołu z tekstami i tłumaczeniami wszystkich piosenek. To chyba dzięki nim nauczyłam się najwięcej słownictwa. Ciekawe tylko, po co mi takie słowa jak "piła mechaniczna", "rzeźnik" czy "swastyka".)
Anonimowość, tak. Może dobrze byłoby brać odpowiedzialność za upubliczniane treści? Dla mnie słowa mają większą wartość, jeśli widzę, że zostały wypowiedziane przez prawdziwą osobę, a nie tożsamość bez twarzy, a tylko z dziwną nazwą. Skoro wszyscy mają zobaczyć to, co tworzę, dlaczego mają nie wiedzieć, że to jestem ja?
I może wrócę do przerwanego przez Kozue wątku szkicownika.
Stworzyłam od czwartku jeden rysunek, nawet niecały, który zaczął się od wizji wysoko zawiązanego kucyka. I potem nie miałam już żadnej wizji i nie narysowałam nic. Tak samo postanowiłam dziś coś napisać i dopóki nie przypomniałam sobie o tym szkicowniku, nie byłam w stanie nic wymyślić.
Zastanawiam się, jak tacy ludzie, których stałym zajęciem jest pisanie lub rysowanie, są w stanie tworzyć, kiedy nie mają akurat inspiracji. Czytałam o tym zylion felietonów i wciąż nie rozumiem. Pewnie musiałabym znaleźć się w tej sytuacji, żeby wiedzieć, jak to możliwe.
Pewnie gdyby ktoś mi teraz powiedział, że mam daną liczbę dni na napisanie opowiadania, za które dostanę pieniądze, to pewnie nie oderwałabym się od klawiatury do skończenia pisania, chociaż teraz nie mam pomysłu. Pieniądze potrafią inspirować.
Tym radosnym akcentem chyba zakończę już mój pierwszy bezsensowny słowotok na tym blogu.
Tu powinno być jakieś ciekawe pozdrowienie - muszę nad tym pomyśleć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz