sobota, 2 marca 2013

Chaotyczna kuchnia Luizy: Zielony koktajl

Niektórzy dziwią się, jak można żyć bez produktów zwierzęcych. Nietrudno jest na ogół zaakceptować niejedzenie mięsa, natomiast rezygnacja nawet z czegoś tak oczywistego i powszechnego jak nabiał zazwyczaj wydaje się już za dużym hardkorem.
Są jednak takie diety jak frutarianizm czy freeganizm, przy których weganizm jest niczym jedzenie w McDonald's. Chociaż popieram te sposoby żywienia, nie zagłębiam się aż tak w czeluści etycznego / zdrowego / antysystemowego / naturalnego stylu życia. Zdarza mi się jednak korzystać z przepisów witariańskich, które dotarły do mnie za sprawą tej książki:
Kupiłam ją, bo akurat miałam ochotę zdrowo się odżywiać, szczególnie że było lato. 200 przepisów to właściwie nie tak dużo, bo też nie wszystkie są dla każdego. Ale dzięki przeczytaniu tej książki zrozumiałam ogólną ideę zielonych koktajli i odczułam motywację do spróbowania czegoś takiego.
Mam jedno drobne zastrzeżenie co do "naturalności" zielonych koktajli. Rzecz w tym, że autorka książki zachęca do korzystania z 1000-watowych blenderów. Czy to ze mną jest coś nie tak, czy naprawdę dziwnie jest nazywać "naturalną" potrawę robioną przy użyciu maszyny o takiej mocy? W każdym razie mój blender ma jakieś 500 watów i nie mam z tym problemu, póki nie próbuję mielić pestki awokado. Ale ja ogólnie nie lubię awokado. No, ale nieważne. Grunt, że jest zielono, no i surowo, czyli witariańsko.
Z początku korzystałam z przepisów z książki, ale w końcu stwierdziłam, że lepiej pójść do sklepu na spontana i kupić jakąś ładnie wyglądającą zieleninę. Ja do tej pory trzymałam się jarmużu, ale ostatnio w sklepie nie było, więc zadowoliłam się tym, co było. Ale po kolei.
Zaczęłam od szpinaku.
Ponieważ mrożony szpinak jest w takich śmiesznych kawałkach, które nie są za fajne, kiedy się pije, postanowiłam na samym początku zmielić go na drobno. Żeby dało się mielić, trzeba oczywiście dodać wody, która w tym przypadku również rozmraża szpinak na tyle, że mój blenderek może to bez problemu zmielić, ale też dobrze, że jeszcze jest sztywne, bo ostrza to dobrze tną, zamiast tylko mieszać.
Na drugim miejscu znalazła się sałata.
Sałata rzymska ma takie zabawne długie liście. Te liście trzeba pokroić, niespecjalnie drobno, i wrzucić do szpinaku, a następnie razem to zmielić. Blendery na ogół tak mają, że nie powinny za długo pracować bez przerwy, bo to dla nich niezdrowe (jak dla każdego), ale dobrze jest mielić przez jakąś minutę, dla lepszej konsystencji.
Aha, z blenderem najlepiej jest się bawić, kiedy nikogo nie ma w domu, bo nie wszyscy dobrze znoszą ten hałas przez kilka minut z przerwami.
W każdym razie, po sałacie nadchodzi pora na moje ulubione warzywo:
Brokuły są smaczne i zdrowe, a poza tym oryginalne, bo na ogół nie je się kwiatków. Trzeba brokuły jeść, bo zawierają substancje przeciwrakowe, dużo witaminki C, luteinę i inne sympatyczne składniki.
Różę można kroić niezbyt drobno, ale łodygę radzę dobrze potraktować nożem (chyba że ma się mocny blender), bo twarde to jednak. Po podzieleniu brokuła na kawałki wrzucamy go do blendera i znowu mielimy całość przez minutkę. Albo trochę więcej.
W międzyczasie uświadamiamy sobie, że nie przełkniemy czegoś aż tak warzywnego i wrzucamy pokrojoną pomarańczę.
Poza tym trzeba dolewać trochę wody, ale lepiej tylko na tyle, żeby się swobodnie kręciło. Moim zdaniem lepiej przechowywać to w formie gęstej i dopiero do picia rozrabiać wodą, ze względów chyba oczywistych.
 Jeśli nigdy nie próbowałeś takich czarów, a nabrałeś apetytu, radzę do pierwszych jednak wrzucać więcej owoców, żeby było słodko, ale niech Cię Bór broni przed dodaniem cukru. Cukier jest be, a koktajl ma być zdrowy przecież.
Tym się można nieźle najeść. Wzięłam ostatnio do szkoły butelkę koktajlu zamiast wody i nie byłam głodna w ogóle, nawet oddałam moją kanapkę (a to już coś).
Jeśli chodzi o jakieś proporcje czy coś, to znalazły się tutaj cztery kawałki mrożonego szpinaku, trzy liście sałaty, jedna trzecia brokuła i dwie nieduże pomarańcze. Moim zdaniem smakowało raczej brokułowo, a Marta twierdziła, że szpinakowo. W każdym razie sałaty można było śmiało dać więcej.
Fotorelacja jest z poniedziałku, ale nie miałam jakoś ostatnio czasu i ochoty nic pisać, bo od środy umieram z bólu kręgosłupa, za to teraz już staram się wrócić do świata żywych. Nawet pójdę dziś wieczorem do teatru, żeby nie czytać "Tanga" do matury.
Życzę smacznych koktajli! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz