piątek, 25 lipca 2014

Żegnaj, ptaszyno.

Dwa dni temu robiłam w ogrodzie zdjęcia ptaków, które później zidentyfikowałam jako krawczyk rdzawolicy.
Krawczyki były dwa, niestety bardzo szybko się ruszały, więc nie udało mi się zrobić im zbyt wielu sensownych zdjęć. Po chwili jednak zobaczyłam innego ptaszka, któremu znacznie łatwiej było robić zdjęcia.
To było malusieńskie pisklę, dopiero uczące się latać. Było w stanie przelecieć najwyżej metr na raz. Takie słodkie i bezbronne, a ja ściągnęłam na nie kłopoty.
Psy zainteresowały się dość prędko tym, co ja tam mam i za czym ja tak biegam i bez wahania rzuciły się na pisklę. Próbowałam je odciągać, ale to trzy psy, na dodatek przyzwyczajone do chodzenia wolno. W końcu złapałam ptaszka, co nie było trudne, zwłaszcza po ataku psów. Włożyłam go do klatki, którą hości mieli w ogrodzie, ale to i tak nie było bezpieczne i największy pies dosięgnął tam i ptaszek zranił się o pręty klatki.
Przyniosłyśmy go z hostką do domu, poiłyśmy i karmiłyśmy i wszystko było w porządku. Wczoraj miał już więcej sił i liczyłyśmy na to, że wydobrzeje. Cały dzień piszczał i próbował śpiewać.

Dzisiaj rano nie słyszałam już pisków, tylko szczekanie psów na zewnątrz. Wiedziałam, co to oznacza, ale jeszcze miałam nadzieję.
Niestety, ptaszek zmarł dzisiaj w nocy. Jest mi przykro, że ściągnęłam na niego nieszczęście i że nie udało mi się go uratować.
Żegnaj, ptaszku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz