środa, 11 czerwca 2014

Chaotyczna kuchnia Luizy: Sojnik! + kremiczek

Tak, to jest najgłupsza nazwa, jaką mogłabym nadać ciastu, ale może kiedyś się z nią oswoją i przestanę ją tak odbierać. Ważne, że to odpowiednik "sernika" i zawiera w sobie podstawowy składnik ciasta. Tak, zrobiłam ciasto z soi i jestem z tego dumna.
Składniki użyte do ciasta są następujące (ilości orientacyjne):
450 g suchych nasion soi (po namoczeniu miały ponad kilogram),
300 g suchego maku (akurat tego po namoczeniu nie ważyłam),
szklanka płatków owsianych,
szklanka mąki kukurydzianej,
szklanka mąki pszennej,
szklanka cukru (użyłam trzcinowego) + jeszcze trochę,
szklanka pokrojonych w kawałeczki truskawek,
kilka łyżeczek agaru,
aromat waniliowy,
trudna do sprecyzowania ilość wody.

Wbrew pozorom składniki nie są trudne do zdobycia. Mąka kukurydziana jest w wielu normalnych sklepach, mak chyba też. Soję i suchy mak można kupić w siedleckim sklepie, o którym już pisałam, a w Warszawie w sklepach ze zdrową żywnością, ale jestem pewna, że wyjdzie niepotrzebnie drogo. Agaru nie spodziewałabym się tu nigdzie na wiosce, ale nawet nie szukałam, bo kupiłam go w Kuchniach Świata (dział dalekowschodni).
Pierwsza, oczywista rzecz: namoczyć soję i mak. Wystarczy parę godzin, dla szybszego efektu soję można zalać wrzątkiem. Nie wiem, czy z makiem tak można i nie próbowałam, bo nie spieszyło mi się za bardzo.
Po jakimś czasie można przystąpić do rzeczy i najlepiej zacząć od zmielenia płatków owsianych (na mąkę), następnie soi (na gładką pastę, z 1/4 szklanki cukru), następnie maku (z resztą cukru i aromatem). Kolejność jest o tyle ważna, że w ten sposób wystarczy raz umyć blender zamiast trzech. W przypadku soi konieczne będzie dodawanie wody, ale lepiej z tym nie przesadzić. Ma być gęste.
Zmielony mak mieszamy z jakimiś dwoma trzecimi soi i połową płatków. Resztę płatków i mąki wsypać do reszty soi.
Mieszać. Ciasto ma być miękkie i plastyczne, mak troszkę bardziej lejący się, ale wciąż gęsty.
W szklance wrzątku należy rozpuścić ok. 2 łyżeczek agaru i wlać to do soi z makiem. I jeszcze trochę pomieszać.
Pewnie przydałoby się mieć już nagrzany piekarnik w tym momencie. Ja się nie przejmowałam, bo piekłam w prodziżu (nikt nigdy nie mówi "prodiż"). W czymkolwiek można by to piec, to jest ten moment, kiedy wykłada się na spód ciasto, a na ciasto - mak. I niech się piecze.
W tym czasie dobrze jest zająć się truskawkami, umyć je i pokroić i takie tam. Kiedy są gotowe, włożyć je do miski, a miskę do garnka z wodą, a garnek na ogień. Muszą puścić trochę soku i być ciepłe. Kiedy już pływają, dosypać do nich mniej więcej łyżeczkę agaru. Kiedy ciasto będzie gotowe, wylać na wierzch i zostawić do ostygnięcia i stężenia.
Nie podałam żadnego czasu pieczenia i nie podam, bo nie mam pojęcia, ile to się piekło. Trzeba tylko zaopatrzyć się w patyczek do szaszłyka i dziubać, a najlepiej piec tak długo, aż mak na wierzchu zacznie się przypalać, bo będzie wiadomo, że dłużej już i tak nie można.

Kiedy ja zajmowałam się moim ciastem, mój brat i jego towarzyszka zrobili coś, co akurat wegańskie nie jest, ale jest ojejjakiesmaczne, jak dobrze, że składa się w większości z orzechów i nie mogę tego jeść, bo chyba bym pękła. Kremik orzechowo-kajmakowo-czekoladowy do smarowania kanapek/naleśników/czegokolwiek.
Chlip.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz