poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Nie-nastoletnie nie-matki

Widziałam ostatnio taką dziewczynę/kobietę. Wyglądała na jakieś 15-16 lat i jakby była w ciąży. Być może była starsza i być może nie była w ciąży, ale jakoś mnie zainteresował temat ciąży.
Miałam ci ja kiedyś blogaska na Onecie (na szczęście dawno usunięty, nie znajdziecie). Onet miał to do siebie, że od czasu do czasu, chyba co tydzień, jakiś nowy temat był promowany na stronie blog.onet.pl i pojawiał się artykuł o wpisach na blogach, traktujących właśnie o tym problemie. Raz było coś, co zostało sformułowane mniej więcej "Jestem matką i wyglądam na 16 lat." W ramach tego tematu różne blogerki pisały o swoich przygodach z pogardliwymi spojrzeniami na ulicach, gdy wychodziły na spacer ze swoimi dziećmi, ponieważ wyglądały na sporo młodsze, niż były w rzeczywistości. Dzisiaj znów widziałam kobietę, która była w ewidentnej ciąży i wyglądała na młodszą ode mnie, ale towarzyszył jej pan, którego fizjonomia sprawiała wrażenie znacznie poważniejsze. Nawet ona przy nim już wyglądała na dorosłą.
Moje przemyślenia, sprowokowane zjawiskiem młodo wyglądających matek, przybierają dychotomiczny charakter. Z jednej strony myślę o tym, że nie warto kierować się pozorami i w żaden sposób oceniać obcych ludzi, jeśli nie znamy pełnej prawdy o ich sytuacji, za to z drugiej przypominają mi się przeróżne rzeczy, które zdarzyło mi się słyszeć i czytać o zachodzeniu w ciążę.
W przypadku pierwszej części moich przemyśleń można pomyśleć "Luiza, ogarnij się. Nawet jeśli naprawdę jakaś piętnastolatka zaszła w ciążę, to nic ci do tego i w ogóle nie masz prawa nikogo oceniać." Osobiście uważam jednak, że mam prawo pooceniać sobie ludzi postępujących nieodpowiedzialnie, ponieważ nie wierzę w taką sytuację, w której piętnasto- czy szesnastolatka odpowiedzialnie i z własnej woli postanowiła sobie zajść w ciążę i miała wszystko zaplanowane, choćby dlatego, że w Polsce osoba poniżej osiemnastego roku życia nie może być prawnym opiekunem nawet swojego własnego, biologicznego, w bólu urodzonego dziecka, chyba że matka jest mężatką, ale do tego musi mieć ukończonych lat przynajmniej szesnaście i zgodę sądu na zawarcie małżeństwa. Będzie to się jednak wiązało najprawdopodobniej z przerwaniem edukacji, co nie wydaje mi się szczególnie odpowiedzialnym posunięciem. Ogólnie uważam, że nie należy włazić z butami w czyjeś życie, ale od tego jest społeczeństwo, by pewne zachowania promować, a inne potępiać i przez to im zapobiegać w przyszłości.
Tak czy inaczej, samo to, że jakaś kobieta wygląda na piętnaście lat, nie znaczy od razu, że tyle ma. Sama muszę pokazywać dowód niemal za każdym razem, kiedy kupuję jakiś alkohol, więc pewnie wyglądam na mniej niż 18 lat. Jeśli kogoś nie znam, to nie powinnam wygłaszać na jego temat mojej opinii, jakkolwiek interesująca według mnie by nie była. Wot i wsio.
Jest jeszcze druga strona problemu, logika zachodzenia w ciążę. Uważam to trochę za mój osobisty problem, bo jestem kobietą i najprawdopodobniej kiedyś będzie mi dane przejść przez ten dziwny okres w życiu.
Przeczytałam kiedyś, pewnie zresztą też na Onecie, że obecnie nie występuje coś takiego jak wpadka, skoro w każdym większym sklepie, każdej drogerii i aptece można kupić prezerwatywy, a globulki są do kupienia bez recepty. Można mieć niemal stuprocentową pewność, że do zapłodnienia nie dojdzie, więc jeśli rezygnuje się z tego zabezpieczenia, to tylko z powodu własnej decyzji - czy odpowiedzialnej, to już całkiem osobna sprawa. Jedyna sytuacja, w której kobieta nie może zadecydować, czy chce mieć pewność uniknięcia ciąży, to sprawa na tyle poważna, że nawet nie mam ochoty jej poruszać.
I w sumie przypomniała mi się dość zabawna sytuacja, kiedy chyba oddałam akurat komputer do naprawy, kiedy miałam przygotować prezentację na biologię o antykoncepcji (moim zdaniem to była świetna prezentacja, muszę ją jeszcze znaleźć), więc korzystałam z komputera mojego brata i zostawiłam mu w historii przeglądarki jakiś milijon otworzeń portali o antykoncepcji. W tym temacie wiem wszystko (;)), toteż kiedy poszłam akurat na lekcję religii o antykoncepcji i usłyszałam, że wskaźnik Pearla dla prezerwatywy wynosi od 7 do chyba 15 lub więcej, mogłam zgłosić popartą naukowymi danymi obiekcję, chociaż było to bez sensu, bo usłyszałam, że to ja padłam ofiarą manipulacji danymi. Aż przypomniał mi się wtedy ten filmik:
Wystarczy podać trochę mniej ekstremalne wymysły i już można brzmieć wiarygodnie, chociaż też się gada bzdury.
Na koniec próbka materiałów, które zamieściłam w mojej szkolnej prezentacji:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz