Kaiho. Odczuwam kaiho do piękna.
Kaiho to właśnie pragnienie, tęsknota, jak zresztą nietrudno się domyślić. Równie nietrudno się domyślić, że to fińskie słowo.
Słucham sobie fińskiego tanga, scrolluję zupę i przeglądam cabinporn. Nawet siedzę w sweterku, bo zimno w tym moim pokoju. Brakuje mi tylko herbaty, ale to za chwilę.
Mam jakoś ostatnio wenę do Luizopka, ale niestety wena ta jest najsilniejsza w momencie, kiedy leżę w łóżku i nie mam siły podnieść powiek.
W każdym razie, widzę tyle pięknych rzeczy, a ich nie ma. To znaczy, nie ma ich w moim życiu, bo istnieją sobie gdzieś tam daleko w pięknych krajach i w pięknych domach i pięknych lasach.
Ktoś gdzieś kiedyś siedział sobie wygodnie w pięknym miejscu i było mu tam miło...
Ktoś gdzieś kiedyś stworzył coś pięknego.
Ktoś gdzieś kiedyś miał w swoim życiu coś pięknego.
Ktoś gdzieś kiedyś mieszkał, otoczony przez piękno.
A ja przy tym czuję się tak:
Poza tym, że się nie masturbuję. Naprawdę nie. Po prostu siedzę sobie przed komputerem i nie robię niczego konstruktywnego. Blargh.
Ale jak się tak zastanawiam nad tym wszystkim, co widzę w Internecie, coś mi się przypomina. Na przykład moje zdjęcie w tle na blogu.
Oto oryginał tego zdjęcia, zrobiony osobiście przeze mnie na Ukonsaari w pierwszy słoneczny dzień po przesileniu letnim nad jeziorem Inari.
I przypomina mi się moje zdjęcie profilowe na Google.
Zrobione, jeśli dobrze pamiętam, przez pana Grzegorza, w drodze na Preikestolen.
Yay, Preikestolen.
Dochodzę więc do wniosku, że w sumie z moim życiem nie jest tak źle. Ja też czasem jestem w pięknych miejscach i widzę piękne rzeczy. Czas chyba ogarnąć sobie duży słoik i zbierać kasę na wyjazd do Finlandii, żeby przypomnieć sobie, jak wygląda piękno. A w tym roku byłam przynajmniej na Mazurach, to prawie jak Finlandia :)
Na pożegnanie jeszcze mały reniferek biegnący za mamusią:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz