Nie przepadam za obowiązkowym tematem "jedzenie" podczas nauki języka, bo wiem, że przez kolejne zajęcia będę ciągle głodna i będę miała ochotę na różne dziwne potrawy. I tak, kiedy ostatnio na fińskim oglądaliśmy kolejny filmik z serii "Supisuomea", nabrałam okropnej ochoty na zupę łososiową. Od piątku parę razy ochota mi przechodziła i wracała, aż w końcu musiałam pójść dzisiaj do sklepu po bejcę i przy okazji skoczyłam po łososia. Do tematu bejcy wrócę w kolejnym wpisie, a jeśli chodzi o lohikeitto à la Luïza, to składniki są następujące:
0,444 kg płatu z łososia, bo tyle się ukroiło; poza tym nie kupiłam filetu, bo nie przesadzajmy z burżujstwem na jedną zupę,
1 duży por,
+/- 6 małych ziemniaków (nie mam pojęcia, ile ich właściwie użyłam),
2 marchewki,
pół kostki masła,
małe opakowanie śmietany 18%,
trochę kopru (ponoć łosoś+koper to niezawodne połączenie),
liść laurowy,
sól i pieprz.
Wykorzystałam jakieś różne przepisy, które Google podaje po wyszukaniu "lohikeitto" i dodałam do nich marchewki. Przepis, którego raczej bardziej się trzymałam, podaje oliwę z oliwek zamiast masła, co uznałam za niefińskie i na podstawie jakiejś innej wersji trzymałam się masła. Poza tym uważam, że marchewki są cennym składnikiem ze względu na kolor, inaczej zupa wyglądałaby mniej przyjemnie i kolorowo.
Podam zoptymalizowaną kolejność czynności. Polecam zacząć od przekrojenia pora wzdłuż, a następnie pocięcia w talarki.
Kiedy por jest gotowy, można podgrzewać w garnku masło w ilości ok. 3 łyżek stołowych.
Kiedy całe się już roztopi, wrzucamy na to pora. Polecam trzymać to pod przykrywką, bo hałasuje. Przynajmniej u mnie hałasowało.
Zanim się roztopi, zdążymy zacząć obierać ziemniaki oraz marchewki. Pokroimy je, kiedy por zacznie się już smażyć. A kiedy się usmaży, wlewa się do niego jakieś 2,5 szklanki wody. Myślę, że u mnie gęstość wyszła w sam raz, ale użyłam dużej szklanki. Pomiary wskazują, że mogłam tam wlać ok. 750 ml wody. Do tego wrzuca się liść laurowy i czeka, aż się zagotuje.
W międzyczasie kończymy kroić ziemniaki i marchewkę.
Jeśli woda już się gotuje, wrzucamy tam nasze warzywka.
Czas na łososia. Ponieważ kupiliśmy wersję tańszą, trzeba teraz zdjąć skórę i wyjąć ości, co na szczęście nie jest szczególnie uciążliwe. Następnie kroimy łososia w kawałki takiej wielkości, jakie chcielibyśmy mieć w zupie. Kiedy ziemniaki już nieco zmiękną (a zanim to się stanie, można przygotować sobie śmietanę i przyprawy), wrzucamy do garnka łososia.
Łosoś nie wymaga długiego gotowania, myślę, że to potrwa dosłownie 5 minut. Po tym czasie dodajemy śmietanę (na zdjęciu wyżej już jest śmietana), koper, sól i pieprz.
Gotową zupę nakładamy do najmniejszych miseczek jakie mamy, bo jest bardzo sycąca. Nie ukrywając - tak przygotowana fińska zupa łososiowa jest gęsta, ciężka i tłusta, obok łososia wyraźnie czuć w niej nabiał. Raczej nie polecałabym na lato, ale na mroźny zimowy dzień jest wspaniała.
Ach, zapomniałabym - to nie jest "pierwsze danie", to pełnoprawny posiłek. Choć Piotr deklarował jeszcze chęć na ewentualne drugie danie, to tylko świadczy o jego szaleństwie. Zwykły śmiertelnik powinien się tym najeść aż za bardzo.
Uff, ja właśnie najadłam się kilkoma łyżkami.
Tak czy inaczej... Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz