Tłumacze chadzają różnymi ścieżkami. W przypadku "World War Z", tytuł pozostaje nieprzetłumaczony w polskiej wersji książki i filmu, chociaż książka właściwie nazywa się chyba "World War Z. Światowa wojna zombie", co brzmi całkiem nieźle. "Wojna światowa Z" nie brzmiałoby tak dobrze, jak oryginał, ale moim zdaniem jednak lepiej niż "Światowa wojna zombie". Jestem tylko młodą dziewczyną i nie znam się na tej książce, ale jeśli motyw nazywania zombiaków "zetami" nie jest wyłącznie filmowy, to nie widzę powodu, by nie użyć tego w tytule. Co do filmu, to uważam, że pozostawiając oryginalny tytuł, tłumacz stchórzył, zapewne obawiając się częstej (i uzasadnionej) krytyki wobec polskich tłumaczeń tytułów.
Trochę inaczej było w przypadku książki "Fight Club" Chucka Palahniuka, której adaptacja filmowa w polskiej wersji nosi tytuł "Podziemny krąg". Ma to może jakiś sens w świetle fabuły, ale nie uważam tego tłumaczenia za udane. Cóż by szkodziło nazwać film "Klub walki"? Jedno z dwóch polskich wydań książki nosi identyczny tytuł, co film, natomiast drugie to "Fight Club. Podziemny krąg". To trochę smutne, że tłumacze tak się zasugerowali filmem, ale jestem w stanie to zrozumieć - chodzi o to, żeby potencjalny czytelnik, widząc książkę, domyślił się, że chodzi właśnie o podstawę filmu z Bradem Pittem i Edwardem Nortonem.
O, napisałam o dwóch filmach z Bradem Pittem. Przypadek.
W trzecim, o którym chcę powiedzieć, Pitt już nie grał. Grali tam za to Bruce Banner, Alfred Pennyworth i... hm, Morgan Freeman jest Morganem Freemanem.
Muszę jednak opisać jedną bardzo ważną scenę.
Czworo iluzjonistów początkowo pracowało niezależnie od siebie, dopóki po swoich występach nie dostali kart tarota z wypisanym miejscem i datą. Wszyscy spotykają się jednocześnie w wyznaczonym miejscu i wchodzą do mieszkania, gdzie nie zastają nikogo, widzą natomiast różne rzeczy, między innymi karteczkę z napisem "NOW YOU DON'T".
Oglądałam ten film maksymalnie tydzień temu, ale przyznam szczerze - nie pamiętam, jak została przetłumaczona treść karteczki. Powiedzmy jednak, że nie jest to istotne.
Istotny jest tytuł filmu. Powiązanie jest oczywiste: "NOW YOU SEE ME" - "NOW YOU DON'T".
Polski tytuł filmu? "Iluzja".
Całe szczęście, że przynajmniej zostawiono ten plakat, dzięki któremu tytuł oryginalny łatwo zapamiętać.
Co by szkodziło nazwać film "Teraz mnie widzicie"? Czy cokolwiek by na tym stracił? Tytuły z orzeczeniami są dość rzadkie, więc raczej przyciągają uwagę. Zdecydowanie "Teraz mnie widzicie" brzmiałoby ciekawiej niż "Iluzja". "Iluzja" to najzwyklejszy tytuł na świecie i nie wydaje mi się, żeby szczególnie służył marketingowi.
Najważniejsze jednak jest to, że nazywając ten film "Iluzja", pozbawiono sensu treść kartki, którą znaleźli Jeźdźcy.
Tłumaczenia często pozbawiają tytuły sensu. Tytuł to zawsze część dzieła, tego uczą w szkołach.
Interpretujesz wiersz? A jaki związek z treścią wiersza ma jego tytuł?
Tytuł "Iluzja" nie ma sensu. On po prostu jest i niczego nie wnosi. O innych takich przypadkach Mariusz Max Kolonko nawet zrobił filmik:
A także zwrócę uwagę na jedną rzecz, o której mówi pan Kolonko. Tytuły obecnie są bez znaczenia w Polsce. Zdarzają się chlubne wyjątki, jak w jednym z lubianych przeze mnie filmów: "Ogród Luizy". Ten tytuł przynajmniej zwraca uwagę na konkretny motyw zawarty w filmie. Ale w większości przypadków tytuł to tylko jakieśtam nawiązanie do treści, nazwanie głównego wątku lub krótki opis całości. Nic znaczącego.
Jak już będę duża i będę tłumaczem, to wszystkie tytuły ładnie przetłumaczę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz