Psy zainteresowały się dość prędko tym, co ja tam mam i za czym ja tak biegam i bez wahania rzuciły się na pisklę. Próbowałam je odciągać, ale to trzy psy, na dodatek przyzwyczajone do chodzenia wolno. W końcu złapałam ptaszka, co nie było trudne, zwłaszcza po ataku psów. Włożyłam go do klatki, którą hości mieli w ogrodzie, ale to i tak nie było bezpieczne i największy pies dosięgnął tam i ptaszek zranił się o pręty klatki.
Przyniosłyśmy go z hostką do domu, poiłyśmy i karmiłyśmy i wszystko było w porządku. Wczoraj miał już więcej sił i liczyłyśmy na to, że wydobrzeje. Cały dzień piszczał i próbował śpiewać.
Dzisiaj rano nie słyszałam już pisków, tylko szczekanie psów na zewnątrz. Wiedziałam, co to oznacza, ale jeszcze miałam nadzieję.
Niestety, ptaszek zmarł dzisiaj w nocy. Jest mi przykro, że ściągnęłam na niego nieszczęście i że nie udało mi się go uratować.
Żegnaj, ptaszku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz